Menu
Zaparzarka

Zaparzarka

Dla Bożenki w Dniu Imienin

 

Nad głowa Judyty wirowały ciała niebieskie. Słońce i wiele planet, metalowe kulki wokół jednej większej, z drewna. Orbity wyznaczane cienkimi drucikami, niewidoczne nitki zamiast wzajemnego przyciągania. Wystarczyło lekko dmuchnąć, nie wstając nawet z pościeli, aby wprawić planety w ruch, czasem nawet zakołysało się Słońce. Wokoło zaś, w całym pokoju panowała kosmiczna pustka, chłód i matematycznie określona powtarzalność. Odrzucić kołdrę, wstać, włożyć coś na siebie, opuścić tą milczącą przestrzeń i zejść do kuchni po dębowych schodach.

Ile to już? Rok, dwa lata, wczoraj?

W kuchni Judyta nacisnęła przycisk na elektrycznym młynku do kawy. Pojemnik na ziarna trzeba było uzupełniać raz na trzy dni, jeżeli piło się dwie kawy dziennie, a ona taki miała zwyczaj. Przez minutę zimną ciszę wyniesioną z sypialni zakłócił warkot urządzenia. Ceramiczne żarna miażdżyły ziarenka, poziom brązowego pyłu w pojemniku podwyższał się. Przygotowanie porannej kawy jutro i pojutrze odbędzie się w ciszy. Otwarła jedną z dwóch zaparzarek, tę mniejszą. Duża stała na oknie, jak relikt z odległej epoki, wykopalisko, bądź przedmiot zakupiony w sklepie ze starociami. Ozdoba, może pamiątka. Przydawała się, jak ktoś wpadał po południu, ale to było tak rzadkie, może raz na trzy miesiące.

Judyta nalała wody do metalowego pojemnika w kształcie ściętego stożka, otwarła drzwiczki pod zlewem i wytrzepała z sitka fusy, jakie zostały tam po wczorajszej popołudniowej kawie. Przepłukała sitko, nalała do pojemnika wody i nasypała cztery łyżki zmielonej kawy. Z górnej części zaparzarki wylała wczorajsze resztki. Małe urządzenie umożliwiało zrobienie jednej kawy, ale w kubku zawsze coś zostawało. Z kolei z dużego wychodziły niecałe dwa kubki, więc dawniej ona dolewała więcej spienionego mleka, albo on gorącej wody z czajnika.

Judyta skręciła obie części zaparzarki i postawiła urządzenie na kuchence gazowej. Zapalnik piezoeltryczny trzasnął kilka razy, zanim z otworków wystrzelił niebieski płomień. Usłyszała przyjemny szum gazu. Odkąd zaczęła używać małej zaparzarki (od roku, dwóch, od wczoraj), kawę przyrządzała na gazie. Dla tej drugiej, większej mały palnik był za mały, a duży za duży, więc robili to na płycie indukcyjnej. Ustawiając moc od razu na dziewiątkę.

Judyta usiadła obok kuchenki, łąka za oknem zalana była słońcem, resztki śniegu pod drzewami znikały w oczach, jak blednące wspomnienia. Zaparzarka zaczęła pyrkać, co było oznaką, że woda w dolnym pojemniku jest zagotowana i teraz para, przenikając przez sitko z kawą zacznie skraplać się w górnym naczyniu. Wraz z jasnym obłokiem, wydobywającym się z dzióbka niklowanego urządzenia, kuchnię zaczął napełniać aromat kawy, jasna oznaka rozpoczynającego się dnia. Mała zaparzrka wydawała nieco wyższy odgłos podczas parzenia, niż ta większa. No i przy większej cały proces trwał dłużej. Można było w tym czasie przygotować mleko („nie dziękuję, dla mnie dzisiaj czarna”), wsypać do kubków cukier („daj mi może trochę mniej niż zwykle, proszę”) albo na rozstawionych talerzykach ułożyć ciasteczka, coś słodkiego do kawy. Mała nie dawała tyle czasu, dlatego Judyta zrezygnowała z mleka i ciastka, czasu wystarczało na tyle, żeby otworzyć szafkę, wyjąć słoik z cukrem i wsypać do pustego kubka jedną, płaską łyżeczkę.

W po dwóch minutach zaprzarka przestała mruczeć, co oznaczało, że kawa jest gotowa. Judyta wyłączyła gaz, przelała brązową, parującą ciecz do kubka i odstawiła zaparzarke na czarną indukcyjną płytę.

I wtedy to usłyszała.

Na początku nie zwróciła na ten odgłos uwagi. Jej świadomość skupiona była na czarnym kręgu kawy w kubku, na wizji ostrożnego siorbania gorącego napoju, kiedy już za chwilę będzie siedziała na kremowym fotelu z podkurczonymi nogami, przed wielkim oknem, a obrazy za nim pozwolą jej nie myśleć przez długie chwile o niczym. Smak kawy, łąka w słońcu, przelatujący ptak, obłoki.

Ale ten odgłos był zbyt wyraźny i nawet gdy nie dotarł do niej od razu, to już w sekundę później usłyszała go w głowie, tak jak się to dzieje z niektórymi dźwiękami lub słowami, na które nie zwracamy uwagi, ale które po jakimś czasie nabierają znaczenia i dzwonią nam w uszach.

Judyta usłyszała wyraźny szept. Popatrzyła na zaparzarke. Nie było wątpliwości, że głos z niej się wydobył. Teraz stała już cicho, ale kobieta, wysilając pamięć i oczyszczając ją z niepotrzebnych rozmyślań i obrazów, starała się jeszcze raz usłyszeć ten szept.

Coś z „sz”, „cz”, trochę syczącego „s”. Co to miało być? Wyprostowała się i popatrzyła na ścianę za kuchenką, na której wisiały fotografie. Czerwony kubek z kawą przyjemniej ogrzewał jej dłonie. Ale nawet śmiejące się twarze z fotografii, nie pozwoliły jej zapomnieć o tym szmeraniu, głosie, który wydobył się z zaprzarki, kiedy odstawiła ją po nalaniu kawy. „Przecież to tylko odgłos, jakich tysiące”, pomyślała. „Nie, to były słowa”. Jeszcze raz pochyliła się nad urządzeniem, delikatnie złapała go plastikowe uszko i potrząsnęła. Cisza. Wszystko co było do powiedzenia, zostało powiedziane. „Ale, pomyślała Judyta, skoro pamięć tak wyraźnie powtórzyła mi te słowa, to przecież musi istnieć jakiś sposób, żeby je odtworzyć, żeby usłyszeć je po raz drugi”.

Coś błysnęło na oknie. Judyta zobaczyła, jak promienie słońca, kontynuując wędrówkę po łące dotarły do budynku, wspięły się po ścianie i teraz wpadły przez okno, oświetlając parapet, na którym stała większa zaprzarka. Przez ułamek sekundy niklowana powierzchnia stała się lustrem, od którego promień słońca odbił się wesoło i dotarł do oka Judyty. Kobieta zabrała zaprzarkę, odkręciła ją i napełniła wodą, aż do miejsca, gdzie znajdował się zawór ciśnieniowy. W młynku była wystarczająca ilość kawy. Dużą trzeba będzie podgrzewać na płycie. Trochę to potrwa, ale już za kilka minut urządzenie zacznie pyrczeć, a potem powtórzy to, co chciała powiedzieć mała zaprzarka. I może zrobi to głośniej, wyraźniej. W każdym razie Judyta będzie na to przygotowana. Żadnych rozmyślań, żadnych refleksji, wspomnień, obrazków w głowie i na ścianie. Nic, tylko wytężony słuch. Judyta niemal wzdrygnęła się, kiedy zaprzarka zaczęła prychać. Znowu smużka pary z dzióbka i zapach kawy. To chwilę potrwa. Kawę trzeba przelać do kubka, ale żeby warunki były takie same, trzeba wylać wszystko. Wtedy po odstawieniu urządzenie zagada. Czuła coraz większe podniecenie. Otwarła szufladę z kubkami i wyjęła dwa takie same, porcelanowe z niebieskimi rysunkami, przywiezione z wycieczki do Lizbony. Ich ulubione.

Postawiła kubki obok siebie. Zaparzarka pomruczała jeszcze trochę i ucichła. Judyta odczekała chwilę, jakby w obawie, że eksperyment się nie uda, albo coś znowu sprawi, że nie usłyszy tego szeptu. Położyła palec na dotykowym regulatorze i wyłączyła płytę. Z dzióbka unosiła się para, ale teraz już bez tej dynamiki, bez tego wigoru jak podczas zaparzania.

Judyta podniosła ostrożnie urządzenie i nalała kawy najpierw do jednego portugalskiego kubka, potem do drugiego. Przez moment jej ręka zawisła nad płytą, wszystko znieruchomiało, w prawym naczyniu poziom kawy był niższy niż w lewym, można było dolać tam mleka, lub gorącej wody.

Powoli odstawiła zaprzarkę na czarną płytę.

„Wsszysstko brzrzzmi inaczzzej” – tylko tyle i cisza.

Jakie wszystko? Jakie brzmienie? Jak inaczej?

Usłyszała kroki na drewnianych schodach, prowadzących na piętro. To nie były skrzypnięcia tylko takie miękkie stukanie bosych stóp.

– Nie ma jak zacząć dzień od kawy – powiedział Robert i usiadł naprzeciwko Judyty, po drugiej stronie kuchennej wyspy.

Wyciągnął rękę po niebieski kubek, ostrożnie siorbnął.

– Dobrze, że nie wsypałaś mi cukru. Postanowiłem od dzisiaj nie słodzić.

Rozejrzał się po blacie i zobaczył małą zaparzarkę i czerwony kubek z kawą. Podnieśli głowy, ich spojrzenia spotkały się. Jego zdziwione, jej trochę jakby zawstydzone. Wstała, zabrała czerwony kubek i małą zaparzarkę. Podeszła do zlewu. Kubek odstawiła na półkę, kawę wylała. Potem otworzyła szafkę pod zlewem i wyrzuciła bezużyteczne urządzenie do kosza na metale i plastiki.

 

Tekst, Marek Mżyk