Menu
Jak żyć bez kija i z milionem marchewek ?

Jak żyć bez kija i z milionem marchewek ?

Jeszcze do niedawna bardzo mi imponowało nakręcanie się  w oparciu o wyniki, rezultaty,  bycie zawsze “naj” realizując każdy postawiony mi cel. Przypominało to  wyścig o nieskończonej liczbie okrążeń. W swoim zabieganiu mijałam ludzi spokojnie siedzących w kawiarni, pijących kawę, rozmawiających, uśmiechających się, czasami trzymających się za rękę. Miałam wrażenie, że wszyscy dookoła pozwalają sobie na odrobinę normalności tylko nie ja. Moim punktem honoru było dojechać do nieistniejącej mety bez jakiejkolwiek radości z życia.

Dzień, w którym nauczyłam się łagodnego traktowania samej siebie to jeden z najważniejszych dni mojego życia. Od tamtej pory robię w życiu więcej. Więcej tworzę, mam o niebo lepszy humor, dbam o zdrowie, więcej śpię, jestem bardziej wrażliwa w życiu prywatnym, rozwijam powoli swoje życie zawodowe i nieustannie podróżuję.

A poza tym,  jem ciekawe potrawy. Mam czas aby przejrzeć dziesiątki książek kucharskich i pofantazjować a potem stworzyć coś pysznego w duecie lub solo. Mam też czas żeby codziennie porozmawiać z bliskimi  i tak bez stresu po prostu uśmiechnąć się do nich. Zwiększyłam liczbę czytanych książek, choć również zwiększył mi się ich stosik na nocnym stoliku bo tak wiele rzeczy nagle zaczęło być mega ciekawych, odkrywanych i inspirujących.

A wszystko to przy jednoczesnym odpuszczaniu sobie i pozwalaniu na odpoczynek, gdy tylko tego potrzebuję. Co ważne zniknęła jedna biedna marchewka i dziesiątki kijów. No może przesadzam. Marchewek było kilka :)  Dokładnie tak wygląda teraz mój dzień.  Jeżeli mam coś w planie to działam ale jeśli mam ochotę  zanurzyć się w odmętach Internetu lub zjeść gofra z bitą śmietaną i truskawkami  to nie robię z siebie męczennika tylko odpuszczam i jem.

Jest pewien plus takiego tyrania w samego siebie, siedzenia po godzinach, tworzenia bezsensownych tabelek i trwających w swojej ważności jeden dzień analiz, nieprzespanych nocy ze stresu czy będzie wynik i czy się po raz kolejny uda  sprostać oczekiwaniom – tym się można przechwalać. Ktoś siedział po godzinach, ktoś nie przespał nocy bo żyje w permanentnym stresie i już zapomniał, że można inaczej .

Pytanie jest jedno  – czy warto mieć w życiu takie argumenty do przechwalania się przed ludźmi ? Czy to jedyny sposób na kupienia ich sympatii ? Ile ona jest warta ?

Ja powiedziałam sobie, że wiszą mi ludzie , których trzeba kupować przechwałkami?

Bycie dla siebie agresywnym, wymagający i wyjątkowo twardy sprawia, że w  perspektywie czasu przestajemy lubić samego siebie. Kiedy już osiągniemy ten punkt to nawet sukces nie ma dla nas żadnego znaczenia.  To droga do nikąd. Po wielu latach dręczenia samego siebie pękasz i zaczynasz chorować. Ze stresu znajduje się tysiące wymówek, by robić wszystko tylko nie to co trzeba. Przepalamy  lata zdrowego życia w zamian za nic, po prostu za nic. Ta twardość jest wyjątkowo krucha. Czasami wystarczy krótka chwila, mało istotne wydarzenie lub rozmowa aby nas złamać. Ostatecznie ogarnia człowieka apatia z bezsensownego marnowania czasu, z braku widoku jakiegokolwiek horyzontu a cel … czy wogóle jest jakiś cel ?

Co pomaga ? Warto w wolnym czasie zdecydować się na realizację absolutnie nielogicznego, ale za to sprawiającego przyjemność  pomysłu. To może być cokolwiek. Poranna chwila z mruczącym na kolanach kotem, być może wieczorny spacer lub niezaplanowany zakup pachnącego płynu do kąpiel?

Satysfakcja to nie cel. To trudna prawda. Przecież na co dzień jest tyle celów do osiągnięcia.

Czy na pewno dobrą ścieżką kariery są awanse wypalające w nas piętno, którego nie da się potem uleczyć nawet latami odpoczynku?

Wystarczy nie być dla siebie tyranem. To prosta droga  aby polubić siebie a stąd już tylko krok do własnego serca.