Menu
Poranek

Poranek

Lubię poranki, te weekendowe, kiedy brak sprecyzowanego planu jest częścią odpoczynku.

Ten stan wprowadza w moim umyśle błogość i rozleniwienie.

Czasami nawet nie trzeba opuszczać pokoju.

Tak właśnie było tego sobotniego poranka, kiedy pierwsze wrażenia pojawiły się wraz z odsłonięciem okna i widokiem, który rozpościerał się tuż za nim.

Był prawie na „wyciągnięcie ręki”.

Zamieniając metaforę ostatniego zdania w realność dobrze mieć w takim momencie na „wyciągnięcie ręki” kubek gorącej aromatycznej kawy.

Mogłabym z takim widokiem przeleżeć cały dzień. Zatopić wzrok w pięknych, ośnieżonych tatrzańskich szczytach u podnóża których delikatne mgiełki otulają zrudziałe drzewa. Pojawiają się na chwile, by za moment odpłynąć w nieznanym kierunku.

Odpłynąć lub rozpłynąć się.

Sprawiają, ze wraz z nimi ja też chcę „odpłynąć lub rozpłynąć się”.

Pomimo, że wstępny, poranny plan zakładał właśnie taką „kontemplacyjną” aktywność ostatecznie chęć dotknięcia pierwszego śniegu, który kilka dni wcześniej spadł w górach, wygrała.

To była dobra decyzja, choć perspektywa leniuchowania była pociągająca :)

Tam wyżej, kiedy pouczyłam pod butami pierwszy charakterystyczny chrzęst lodu nie żałowałam mojej decyzji.

Dobrze było poczuć przenikające przez ubrania zimno i usłyszeć to za czym tak bardzo przez wszystkie letnie dni tęskniłam – tą charakterystyczną „wygłuszoną” cisze.

Niepowtarzalną w brzmieniu.

Taką która niczym syrena przywołuje mówiąc zostań „zostań jeszcze na chwile. Jest tak cicho i spokojnie…”

Posłuchałam jej i zostałam.