Od wielu lat chodzę po górach.
Zawsze sprawiało mi to dużo satysfakcji. Lubię moment kiedy wychodzę na szczyt lub na grań. Mam jednak wrażenie, że wraz z upływem lat moja bytność w górach zmieniła charakter.
Kiedyś liczył się cel.
Teraz liczy się cel, droga i bycie.
Co ma znaczenie poza tą chwilą?
Niewiele.
Skomplikowane aspekty codziennego życia zostają na dole.
Zmianie ulega perspektywa.
Znaczenia nabierają podstawowe potrzeby.
Kiedy zatrzymać się i zjeść kanapkę lub batona. Kiedy ubrać coś cieplejszego. Kiedy napić się wody.
I tyle. Nic ponadto.
W życiu, podobnie jak w górach staram się zachować balans między celem a drogą.
Uczę się akceptować czynniki na które nie mam wpływu. Kontuzje, załamanie pogody, niedyspozycje fizyczne i psychiczne.
Wtedy zmieniam cel.
Odpuszczam.
Natomiast jeżeli mam wpływ na aktualną sytuację to niewiele jest w stanie oddziaływać na moją wytrwałość i cierpliwość w dążeniu do niego. Nie ma dla mnie znaczenia dystans, czas, trudności, zmęczenie.
Wiem, że one są i pozostaną do końca. Ale jest to „coś” dla czego warto to zrobić.
Czasami to spełnieniem pragnień, marzeń, planów.
W górach to „coś” jest spojrzeniem w dół na zielone polany a potem w górę na ośnieżone szczyty.
Jest przestrzenią dla umysłu. Byciem tylko w tej chwili i w tym momencie.
Tak wiele w naszym życiu jest ulotne.
Ulotność to jedna z tych „rzeczy” na którą nikt z nas nie ma wpływu.
Chociaż dość często wierzymy, że jest inaczej.
Być może właśnie dlatego nadal chodzę po górach. Świadomość ulotności sprawia że jestem „tu i teraz”, w każdej minucie, wiedząc, że za chwile już tego nie będzie.
Nie wybiegam myślami do przodu.
To i tak nadejdzie w wersji, której nie da się przewidzieć.
Opublikowano w: Zapiski